Najpierw przeczytałam rozdział o czekoladzie i – pomogło! Już tego samego dnia przestałam patrzyć na czekoladę, jak na 8. cud świata. Słodycze straciły część swojego uroku. Owszem, mogłam je kupić, mogłam je zjeść... ale po raz pierwszy w życiu właśnie mogłam, ale nie musiałam. Czułam, że ta decyzja należy do mnie. A wystarczyło przeczytanie głupiego rozdziału książki! Ile mogło trwać to czytanie? 10 minut? 20 minut? A zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że już nie czułam przymusu kupowania i jedzenia czekolady, cukierków, batoników, wafelków, ciastek, ciasteczek, lodów i całego tego zestawu, który od lat musiałam spożywać kilka razy dziennie, bo inaczej nie mogłam zebrać myśli!
Potem przeczytałam całą książkę i po raz pierwszy w życiu spojrzałam na pożywienie przez pryzmat rozumu, a nie diet, nakazów i zakazów. W książce nie ma ani słowa o tym, co „wolno”, a co „nie wolno”, ale autor jest tak przekonujący w swoim przekazie, że niektórych rzeczy już się po prostu nie chce jeść. A sama książka jest bardzo ciekawa i wciąga. Naprawdę – można po niej rzucić słodycze!
Bez wyrzeczeń, bez skrajności
Na dodatek autor książki sugeruje, żeby nie popadać w skrajności. Pisze on o stwarzaniu pewnych nawyków. Nie mówi: od dziś nie wolno ci nawet spojrzeć na czekoladę. Nie! Mówi o wolności, o tym, że jedzenie nie może panować nad nami. Ja sama mówię, że rzuciłam, bo dziś nie zjadam czekolady i kilograma ciastek dziennie. Na dodatek, gdy idę do sklepu, obojętnie mijam te wszystkie lodówki z lodami, półki ze słodyczami itd. I dlatego czuję się wolna.
Ale czasem (podkreślam – czasem) jem słodycze. Z tym, że teraz już mnie do nich nie ciągnie. Są dla mnie na tyle interesujące, jak np. makaron czy zupa pomidorowa – owszem, mogę zjeść, ale nie muszę jeść tego dzień w dzień. Natomiast czasem, gdy mnie ktoś poczęstuje – to zjem! Nie wyobrażam sobie pogardzić kawałkiem tortu na urodzinach koleżanki, czy też powiedzieć ciotce, która specjalnie dla mnie upiekła szarlotkę, że nie zjem ani kawałeczka. Kawałeczek raz na miesiąc mogę zjeść. Ale nie opycham się słodyczami, nie ciągnie mnie do nich, nie kupują ich na kilogramy, w ogóle prawie w ogóle ich nie kupuję i nie jem. Mam teraz więcej pieniędzy na pyszne owoce! I to mnie bardzo cieszy.
Nie czuję, żebym czegoś się wyrzekła. Czasem, gdy widzę osoby zajadające wielkie porcje lodów w centrach handlowych, czy wcinające czekoladę, przechodzę obok i myślę – jak dobrze, że ja już nie czuję tego przymusu jedzenia słodyczy. Jest mi z tym naprawdę wspaniale. Gdy ostatnio dostałam czekoladę w prezencie, przeleżała w lodówce miesiąc nieotwierana. W końcu zjadł ją mój partner. Uwolniłam się więc od słodyczy, czego i wam serdecznie życzę.
Poniżej wklejam wam fragment rozdziału o czekoladzie z tej cudownej książki:
Czekolada – jak się od niej uniezależnić?
Praktycznie każda osoba, mająca problemy z nadwagą, mówi mi: „Kocham czekoladę; czy mógłby mnie pan jakoś powstrzymać przed jedzeniem czekolady?" Skoro wszyscy ci ludzie kochają czekoladę, dlaczego chcieliby z nią zerwać? Oczywistą odpowiedzią jest to, że wiążą swój problem nadwagi z jedzeniem czekolady. Jeśli tak jest, czemu nikt nie poprosi: „Niech pan coś zrobi, żebym mógł jeść dużo czekolady i nie tyć". Dziwne, ale ani jedna osoba jak dotąd nie poprosiła mnie o nic takiego.
wSukience.pl | polityka prywatności kontakt |